dwa — wskazał na siebie i na Gałajdę — a tego my najeni, coby nas broniéł — wskazał na Mardułę. — To mój pahołek.
Skrzywił się Marduła na tę prezentację i ozwał się górnie:
— Wino, tokaj, jest?
— Jest i tokaj.
— Dawać!
I posunął się pierwszy do sieni, a z sieni do izby na lewo.
Tam młodsza żydówka stała przy piecu i warzyła coś w rondlach, druga zaś stara, pomarszczona i zgarbiona, siedziała na zydelku i darła pierze. Kilkoro dzieci kręciło się po izbie. Za stołem siedziało paru słowackich chłopów i piło wódkę.
Chłopi podnieśli oczy z zaciekawieniem na przybyłych, żydzi poszwargotali między sobą. Zaś Marduła chcąc zatrzeć wrażenie prezentacji Krzysiowej, zachęcał Gałajdę:
— Jédz! Pij! Kazuj se!
Pili, a Marduła, aby pokazać, że nie byle z kim, ale ze światowymi ludźmi ma się do czynienia, zaczął, a zawtórował mu zaraz Krzyś, pieśń złodziejską, szeroko śpiewaną:
Siorsa burkowana, karćma murowana,
jest tam kacmarecka jesce niesimfrana.
Tak se przyknajało trzok handrusów do dnia,
siedli za stolice, dziakneli se ognia.