Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.



Pierwszy otwarł Marduła oczy i odrazu zachłysnął się, jakby mu oddech zaparło. Jezus Marja! — przeżegnał się w duszy. — Zali to był sen?
Zali nie wyszedł z lochu pana Rzeszowskiego i śniło mu się tylko, że go stamtąd puszczono, że sołtysa na drzewie powiesił, z pieniędzmi jego na Olczę przyszedł i stamtąd na wyprawę z Janosikiem wyruszył za Tatry!?...
Przetarł oczy.
Lecz nie, nie była to ciemnica lochu, gdzie lata długie przesiedział: z boku, niewysoko widniało zakratowane okno w murze, którego w zamku rzeszowskim nie było.
Nagle, w śmiertelnym strachu Marduła porwał się na równe nogi i kopnął obok leżącego i śpiącego Krzysia w kolano.
Krzyś się obudził, siadł i spytał:
— Dnieje?
— Krziś! — krzyknął Marduła. — My we więzieniu!
— Co? — zapytał Krzyś, włosy odgarniając.