Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

synkwas do obu rency ułapiéł i wzion nim jeździć po izbie ze starom zydówkom na krześle, bo jom zawadziéł rogem. Luptowscy hłopi uciekli.
— Uciekli, kie ja wstał — rzekł Marduła.
Krzyś niechętnie kiwnął głową i odpowiedział:
— To jyno ten wte uciekał, co go nie béło. Tyś, Franek zawdy jednaki. Kiebyś sie béł nie fciał przekazować przed Luptakami ze siéłom, toby my béli do biédy nie wpadli. I wyśmiali cie i haw nas dali zaprzéć, a wtoz wié, cy kie wyjndziemé stela?
— Ze coz my zaś takiego strasnego zrobili, coby nas nié mieli puścić? — rzekł Marduła przemijając cierpkie prawdy Krzysia.
— Je nic, jyno co po téj bece z kapustom trzok niezywyk ostało.
Zwiesił Marduła głowę na piersi, potem powiedział:
— Hajducy béli blisko.
— Wiera blisko! Bo ja cie za pahołka udał, a tyś płaciéł i wołałeś na nas, coby my se kazowali. Piékny mi taki pahołek, co gazdowi wino płaci. Zyd zaraz do urzędu musiał dać odkaz. Prawie hajducy przyśli, kie my béli z winem, z gorzałkom i s temi trzoma gotowi. Straśnie my beli sytka pijani, ani nie wiemy, kie nas tu przywiedli. Mnie sie jesce w głowie zawraca.
— Ej Boze! — westchnął Marduła.
— Bo my jesce pote pili, zakiela hajducy