przyśli i tak sie mi widzi, ze my polégali spać na ławy — kończył Krzyś.
— Tak musiało być — rzekł Marduła. — I tu nas przywiedli, abo i przywieźli pijanyk. A teraz nas obiesom, abo tu zgnijemé za zywa.
— Kaz my som? — zapytał Krzyś.
— Cy ja wiem!?
Krzyś poszedł ku oknu i wyjrzał przez kratę.
— Tak sie mi widzi, ize my na zamku w Hradku. Tak mierkujem, bo góry końdek widno.
— O! O! O! — począł łkać Marduła. — Znowuk w niewoli! O jus teraz nie wyjńdem ś niéj! Jus nie wyjńdem! Nigda!
Gałajda słuchał milcząc. Wtem wstał, a głową pułapu sięgnął i przystąpił ku ścianie najbliższej. Wyciągnął ku niej ręce, rozstawił ogromne palce i tak wzdłuż ścian posuwał się, macając je, jakby był niewidomy.
Przybliżył się ku oknu.
— Wlepił w nie oczy i powietrze pociągnął nozdrzami.
Potem znowu ścianę macając sunął się wzdłuż celi, ale gdy znów ku oknu przyszedł, zatrzymał się i powietrze nozdrzami ciągnął.
— Niewola — mruknął powoli do siebie.
— Niewola — powtórzył.
— Niewola — rzekł po raz trzeci.
Coś takiego zadrżało w jego głosie, że Krzyś
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.