— Jemu baby béło trza — mówił dalej Krzyś. — Ja mu radziéł. Coby miała duse jak woda, serce jak złoto, rozum jak włosy, a od biedry do biedry w zadku pięć siuhów. Coby béła.
— Haj, coby béła! — westchnął z żałością Marduła.
— Ja mu radziéł. Bo mi go béło zal. Samé jyno obsiwkary béły koło niego, co na jedném ramieniu wode nosi, a na drugiém ogień...
— Hej, hej! — wzdychał Marduła.
— A teraz sytko na nic.
— Na nic.
— I z Byrkom jus nie bedem i Gałajda sie nie ozéni i obiesom nas.
— O rany, rany Boskie! — począł łkać wzruszony do głębi Marduła.
— I s tobie, Franek, tys nic nie bedzie. Taki piékny hłop!
— No — jęczał Marduła przez łzy. — Béł ka wtory drugi taki?
— Nie béło.
— Ja to zawdy wiedział, ze nié!
I Marduła rzucił się Krzysiowi w objęcia.
— Symónie! — odezwał się z kąta Gałajda głosem cichym i drżącym do Krzysia.
— Co fces?
— To ja jus nie pude więcél z wołami w hale?
— Nié.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.