— Haj.
— Mnie?
— Tobie.
Gałajda, żałośnie i jak dziecko dotąd mówiący ryknął i rzucił się ku drzwiom, gładkim i bez klamki od wewnątrz. Za nic ich chwycić nie mógł, za nic próbować wyważyć, więc po kilku daremnych próbach jął w nie bić sobą, własnym ogromem. Huczała cela więzienna, ale drzwi nie drgnęły, Krzyś zaś wołał:
— Bartek, siejdze, daj pokój, bo se na zdrowiu ublizys!
— Bartek, posiedź! — wołał ze swej strony Marduła. — To na nic! Ja to znam!
Gałajda tłukł ramionami, piersiami, kolanami drzwi, aż wreszcie cofnął się od drzwi, mówiąc półgłosem:
— Mocniejse...
— Biédak — rzekł Krzyś — widziało sie mu, co jus nic mocniejsego niéma nadeń. A ono wej jest. Nasło sie. Dźwiérze zelazne.
— Mocniejse — powtórzył Gałajda.
Jakby z jakiemś uszanowaniem, z podziwem na drzwi patrzał.
— Wis, Gałajda — rzekł Marduła — tak se i ten niedźwiadek pod Krzywaniem, coś go z oklepca puściéł, septać musiał, jako ty haw teraz. Bo i ten oklepiec béł mocniejsy, jako on.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.