— I mnie. Ale wiés, kieby nie on, toby my haństela nie wyśli.
— Ze jak? Nigda na świecie! Tej kraty by ani trzok tęgik hłopów nie wyłomiło. Ja jom cuł, kiek sie jej hyciéł.
— Béliby my wisieli.
— No. A coby nas béli dobili przódzi! Mało zywyk by nas obiesili!
Krzyś wstrząsnął ramionami od zedrżenia.
— Dobrze, co s nami béł.
— Ze dy ista łaska Boska! Ojca nam Pan Bóg dał, w tym Bartku.
— Haj. Trza dzieńkować Panu Bogu, co go s nami wraz zaparli.
— I co miał łeb nie krufkom. Gównem by béł nie wybiéł.
— No. Kwałaz Panu Jezusowi, kie my tu!
— Wyślebodzili my sie.
— E — rzekł po chwili z wesołością Krzyś — ale sie nacudujom, kie hań jyno jednego najdom!
— Wiera sie nacudujom, psie kości! Kie trzy siubienice ryktowali!
— Bajto! Nieg mie pobozia ze siubienicom, kie ja haw, w lesie. Ale kaz teraz pudziemé?
— Ku Janosikowi. Najdziemé go! On hłopami nie sieje po dródze, ba idom kupom. Wrócimé sie zaś za wode, ale daleko. Mnie tak kieby skrzidła rosły!
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.