Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

— Djabli cie wytrzęśli z nogawice! Obęckałek się wcora straśnie w tej karcymie, jesce dziś cujem. Posiedźmy na kwile. Goniéł nas nik nie bedzie, bo ani ślaku znaku po nas. Bedom myśleli, jeze my sie potopili we Wagu, kie my powyskakowali oknem. A i trup ig zabawi by na ćwierć godziny, kie go najdom. Bo sie bedom cudować, kieli je i jako sie stało?
— No tak pedzieć sprosta, Symónie, co juz widno, ize nas Pan Bóg opiekuje — rzekł Marduła. — Kieby Gałajdy béł nie stworzéł, toby my haw nie béli, ba hań, i musieli by my wisieć.
— No haj.
— Cud Pana Boga, jakie ja mam scynście! — mówił Marduła. — Niwto iny takiego scynścia niéma. I piniondzek nabył i z biédy jek bez Gałajde wyseł. A i tyk dukatów jek nie wzion ku sobie, jyno dwa, dwak minon, a seś śtyrdzieści jek ostawiéł przy mace, na Olcy. I Pan Bóg sie w piéknym cłowieku koha. Jyno wiécie, Krziś, nie padajcie pomiendzy ludziami, co ja sie od Gałajdowego rencyska przekopyrtnon. Bo to ani tak nie béło, jyno ja sie utknon i bez to. Przewyrtnonek sie wej. Jaby sie mu béł nie dał na ziem prasnonć. Nié!
— He — rzekł Krzyś — skoda go. Jaby go béł ozéniéł. Na mój sto prawdu! I był byk mu na weselu grał i byliby my pili...
Marduła zaś dowodził: