piorunem w jego dłoni. Tam najstraszniejszy ze wszystkich, Cygan Franek Bela z Orawskich Zamków, olbrzym o twarzy szatańskiej pieszo walczący, z toporem, którego chłop w dwu rękach nie dźwignął, z Janosikiem się zetknął.
— Chamie! — krzyknął, waląc się na Janosika, jak głaz z turni na buka.
— Psie! — odpowiedział mu Janosik, zazberczawszy ciupagą.
Poczęli się rąbać, lecz zawsze ostrze ostrze podchwytywało. W dwie ręce Cygan topór wziął i wił nim, jak oś szprychami w szybkim pędzie. Biała mu piana na wargi wyszła, a niebieskie oczy złowrogo jasno błyszczały. Jak na boisku w czas młoćby cepy twardo o ziemię ubitą uderzają i odskakują od niej, tak topór odskakiwał od topora. Ani piędzi nie cofnął się żaden, tylko na nogach tęgo się opierając nacierali na siebie. Podobnie podczas wiatru halnego, gdy buki blisko rosną, konar we wściekłym pędzie o konar uderza, jak gdyby jeleń rogami w rogi drugiego gruchnął.
Płomienie to walczyły. Wtem Cygan lewicą długi jatagan turecki z za pasa wyrwał i podsunąwszy się, pchnął. Ale nim ostrze pod ramię Janosika ugodziło, podbił ten z boku piętą kolano Beli i Cygan runął wznak.
Roześmiał się Janosik i rzekł:
— Jakoz bedzie? Hę?
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.