częli drobnego krzesać, gwiżdżąc, krzycząc, przez zęby słowa piosnek rzucając i w uniesieniu, jeden drugiego się uchwyciwszy, parami w zawrotny poszli pęd, a ciupagi zawadzane od jednej pary u drugiej, grzmiały jak kuźnia.
Stójze, stójze, siumny hłopce,
bo na wirhu twoje owce,
hej na wirhu, nie w dolinie,
a ty lezys przy dziéwcynie! Ejha!...
A gdy jeszcze warciejszą, wścieklejszą nutę Janosik zawiódł, gdy chórem wszyscy huknęli:
Rada, rada, rada dam,
rada, rada pozycam...
— wówczas opętanie ogarnęło tancerzy, puścili się z par i w szalonych susach przez ogień wskroś płomienia, skier i dymu skakać jęli, podobni do djabłów na czarciem weselu. Jakieś nieartykułowane, najdziksze, zwierzęce namiętnością rozhukaną i rozpasaną krzyki z ust i zębów białych i ostrych dobywać się im jęły, ciupagami rąbali pomiędzy sobą ostrze w ostrze, zderzali obuch w obuch, i już nie taniec, ale wir ludzki gnał koło ognia, zaś stary Sablik, stojąc w miejscu dreptał z ciupagą wgórę wzniesioną, a włosy się mu srebrzyły.
I znowu spokojniejsze zbójeckiego nuty szły,