W chałupie starego Nędzy Litmanowskiego na Nędzowym Groniku siedzieli po wieczerzy w białej izbie oboje Nędzowie i przybyłe w odwiedziny na posiady Zubkosowe dziewki wraz z bratem Wojtusiem. Maciek w kącie izby po strunach na skrzypcach palcem brząkał.
Mrok panował w izbie, którą tylko kaganiec na łańcuchu zawisły pięknie zdobny, olejem ze lnu napełniony, blado rozświetlał. Wtem w cieniu na ławie ujrzał stary Nędza Litmanowski postać męską siedzącą.
Zdziwił się, ale nie rzekł słowa, tylko się wpatrzył dobrze.
Nie wszedł tu nikt. To był duch.
Zadrżał nieco stary Nędza i oczy wytężył. Poznał. Był to pradziad jego, Juro Nędza Siumny, którego małym chłopcem widział.
Siedział na ławie i patrzał nań, siwy, ogromny, nad miarę potężny; na piersiach miał spinkę wielką, ozdobną, mosiężną, z krzyżem u wierchu i piętnastu długiemi łańcuszkami, którą się zaw-