w trumience drzewianej, limbowej, gdzie nic do niego nie przyjdzie, leży w głazach i pod głazami, a za matkę mu wiatr...
— Ja nie wiedział — ozwał się Janosik.
— Wyniosłam go tu sama. Tu leży nasz syn... Aniś go nie widział nigdy.
— Hej, Boze! — westchnął Janosik. — Jako to idzie świat...
Weronka zaś mówiła:
— Co wiosnę jam tu szła, patrzeć... Gdy śniegi wytajały... Jeszcze na stawie był lód. Wiatr mojemu dziecku do snu śpiewa — — luli, luli, maleńki... Ściany krzesane Gierlachowskiej Wysokiej to jego dom...
— Hej — rzekł Janosik — tak se haw lezy, jako oreł młody na gnieździe. Wysoko.
— W to się obróciło, kiedyś mi ty mówił: biorę z ciebie miód, jako pszczoła z bzu —
— A tyś mi pedziała, co jek ci taki, jak las...
Weronka mu zarzuciła ramię na szyję.
— Ulżyło się sercu memu, gdym ci go pokazała. I on ojca poznał. W nocy się mi pytać chodził: jaki mój ojciec? skąd? On z Polski — —
Janosik przystanął dumnie na głazie, wzniósł głowę i rzekł:
— Janosik Nędza Litmanowski, hetman zbójecki.
— Jezus Maryja! — krzyknęła przeraźliwie Weronka, cofając się z przestrachem.
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/275
Ta strona została uwierzytelniona.