Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

lachowskiej Wysokiej wybiegło różowo złociste światło i zapłonęło na nich, na zrębach i w załomach błękitnych, jak wstęga kwiatów.
— Dziecko nieg śpi — rzekł Janosik, odwracając poza się głowę ku jezioru. — Jemu haw dobrze. Haw spokój. Nie przydzie ku niemu nik, nie mąci koło niego. Haw ciho. Turnie go ogrodziły, jak mury. Tak se lezy, jako na zamku kralewski syn. Bydź zdrowa, Weronka. Ja haw prosto dołu zlecem, za wolem pérciami i bez las.
— Dokądże idziesz?
— Mnie ceka wojna.
— Z kim?
— S panami...
— Janosik! Zginiesz!
— Abo ja, abo oni. Wtosi zginonć musi. Jakby sie nieprzyjaciele bali, toby wojnów nie béło. Bydź zdrowa! I wyziéraj mie!
Objął Weronkę w szerokie ramiona, przygarnął ku sobie, ucałował w lico i oddalać się począł. Gdy znikł wśród złomów, zbercząc ciupagą, rozpaczliwie krzyknęła Weronka:
— Janosik!
Ale z gęstwiny dobiegł jej już tylko śpiew:

Nie smuć ze sie dziéwce, kie ja sie nie smuce,
cały świat obejńde, ku tobie sie wróce!
Janicku, zbójnicku, sto hromów do tobie!
Po całej dziedzinie idzie hyr o tobie!...