Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/282

Ta strona została uwierzytelniona.

i sytka do nogi. Aniby świadka nie ostało. Nie dało sie, no to coz radzić?
— Bóg strzóg! — powtórzyli Gadeja z Mocarnym.
— Tak jak kieby cie umyśnie odesłał — mówił Mateja.
— Panu Bogu bez rozum nie przejńdzies — rzekł Gadeja po chwili. — Wtoz wié, co On jesce od tobie fce? Moze cie jesce na to nawiedzie, cobyś Mu kościół ze zbójnickik piéniendzy postawił, tak, jako kiejsi w Nowym Targu zbójnicy Świentom Anne ufundowali. Wóle Boskiej nie sprzepatrzuj, bo nie sprzepatrzys, a do dzieła Boskiego sie nie dosprzycynis, ani mu nie umalis.
Tak mówili, patrząc na Janosika, któremu po licu biel czerwona chodziła, a po oczach cień i złysk.
Słuchał on jakby nie słysząc, a gdy się milczenie stało i trwało chwilę długą, szepnął, jakby gdzieś we wiatr mówił:
„Tyś mie wywiedła, dziewcyno. Ty jedyna u mnie w sercu. Sytkiemu koniec. I mnie i zyciu mojemu“.
Poczem rzekł głośno i śmiało:
— Pocie, hłopy, haw stela wysy. Jest hań rówienecka miendzy kosodrzewinom, podaléj.
— Pocoz hań pudziemé? Trza uciekać za Tatry. Popod Końcystom bez Zelazne Wrota — powiedział Mocarny.