Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/286

Ta strona została uwierzytelniona.

chcieli, rzucić w ogień — ale z dymu krzyknął Janosik:
— Ja se śmierzć zrobić muse! Zginie, wto przystompi! Inacy nié moze być!... Ja was Bogu oddajem i okfiarujem, bratowie mili! Inacy nié moze być!...
— Hej ty, Tomek — krzyknął jeszcze do Gadei. — Pudzies tu dołu, do starej leśniarki, przy dobrém casie. Powiés hań pannie, Weronka jej, bez co ja sie nie wróciéł! I ojcom powiédz! Hej! Ręce im pobośkaj! Bydźcie zdrowi, towarzisia moji! I Polany!...
W osłupieniu stali opodal ognia trzej towarzysze Janosikowi; płomień piętrzył się, wzmagał się i dym bił wgórę i zaćmił Janosika. Groza ich przejęła, trzęśli się i płakali — ale niemoc ich owładła. Zaklęcie głosu Janosikowego postawiło ich w miejscu. Aż gdy jęk usłyszeli w trzasku ogromnych krzów kosodrzewiny, w kurzawie ognia, który nagle buchnął płachtami czerwonemi, odwrócili się z krzykiem i popadali prawie na twarze, a potem zdjęci lękiem kość mrożącym biec poczęli przed siebie, z włosami spiętrzonemi do góry, jak capy oszalałe piorunem. Długo biegli, nim się uspokoili i nim, posiadłszy zdyszani daleko gdzieś w lasach przepastnych nieznanych, mówić mogli.
— Tak béł powinił umreć — rzekł Gadeja. — Ja to pojon.