Ale cofnął się Janosik w lasy górskie, albowiem zagęściło się od szwedzkiego żołnierza.
Przypadł w lasach i czekał; w ostatku już i o powrocie pod hale czasem myślał. Czwarty rok toczył boje za krzywdy chłopskie. Pod naciskiem Szwedów już i na ciemięstwo chłopów szlachcie sił braknąć zaczęło, a łup we dworach stawał się coraz marniejszy. Leżał w lasach babiogórskich, pił; grano mu i weselił się w puszczy.
Księdzu opatowi tynieckiemu brzmiały i grzymiały w uszach słowa Kostki: wstań! weź krzyż! pastorałem nową Polskę zbudź!...
I w celi swojej na Tyńcu, na śniegami pola przyprószone patrząc, rozmyślał on, coby dla Polski uczynić mógł. A w cudowną obronę Jasnej Góry patrząc, przeczucie miał, iż stamtąd zbawienie i ocalenie przyjdzie. I zrozumiał, że aby Rzeczpospolita się dźwignęła, głowy jej trza.
Głowa ta była na Śląsku, zagranicą, i sprowadzić ją trzeba było.
Lecz jak? Szlacheckie hufce jej nie zwiodą, bo ich nie stało.
I znowu przypomniała mu się mowa Kostki:
na jedno słowo wasze, biskupi, na widok krzyża we waszych rękach — my zwycięzce!...