barana wełną do góry obrócił i na czworakach stanąwszy kozę pasącą się udawać zaczął, tu i tam się posuwając. A łuk miał w gotowości pod pachą.
Spostrzegł go cap i dał sus naprzód. Jeden, drugi, trzeci — zbliżał się i na upłazku ponad Sablikiem stanął.
— Dalekoś, ale ty haw przydzies — szeptał Sablik, ściskając łuk.
Cap stał na wysterku turnicy i patrzał, a od czasu do czasu tupał przedniemi raciami, niecierpliwie i gwałtownie. Łbem też kiwał, zbrojnym w rogi krzywo wstecz rozsadzone. Lecz czy zaczuł człowieka, czy oczyma poznał, gwizdnął przeraźliwie i wgórę skoczył, podwyższył się w olbrzymich odsadach, znów stanął za turnią do półwidny i przknął: pszsz! pszsz! pszsz! przeciągle, na Sablika patrząc.
— Poznała wereda! — szepnął Sablik, sięgając ku guni. — Nie dał się zmamić.
Cap w szalonych skokach, strącając kamienie, począł się wznosić wyżej i wkrótce zaczerniał tylko na śniegu, gdzie znów stanął tyłem do Sablika, ale głowę zwrócił poza się z rogami wystawionemi i patrzał nań.
— Ciekawa bestyja, co to... Casu se nie sata, bo go ma...
Cap patrzał długą chwilę, a potem w prostopadłą zda się ścianę nad sobą wspinać się zaczął
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/306
Ta strona została uwierzytelniona.