Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.

„jak mys“; piął się szparą w skale zwisłym wdół żlebkiem, biorąc strom przedniemi nogami i znikł w niwidnych zdala załomach urwiska, w dziwny sposób niebyłego.
Lecz znów od lewej ręki ujrzał Sablik kozice, wysoko w górze nad sobą.
Wytężył oczy. Kierdel, siedm sztuk, pędziło po półce skalnej na prawo ku szczytom.
— Darzy sie mi — mruknął, jako miał zwyczaj sam do siebie Sablik — jus tak cujem, ze mi Bóg nagodzi.
W przepaście niesposób było za niemi iść. Sablik się zejść kozice spodziewał ponad Hinczowym Stawem, w cieplejszej, bujniejszej dolinie od Południa, wśród olbrzymich turni i kotlin.
Tymczasem spostrzegł, iż z grani i z turni jakoby białe potoki mąki poczęły się suć lub zakwitały nad niemi jakby białe ogony pawie z pyłu świecącego na powietrzu: to śnieg się obsypywał i wzmiatał. Wiatr poczynał duć.
— Niegze ta! — szepnął Sablik i piął się dalej po herbikach i zachodzikach, po spasztach, żlebach, zawiesach, półkach i krzesanicach, po upłazkach i dolinkach, aż nad przepaścią koło ściany się sunąc ku przełęczy się dobił i na świat na drugą stronę Tatr spojrzał.
Aliści dolina nad Hinczowym Stawem zawalona była mgłą. Nisko, w dole leżało jakby mo-