Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/308

Ta strona została uwierzytelniona.

rze mgły, grubej, gęstej, nieruchomej, siwociemnej. Dookoła ponad nią sterczały góry ponure i nieubłagane, okrutne, przerażające, wysokie do zaćmienia oczu, potworny kocieł pomłoką zapełniony.
Cała kraina liptowska zasłana była chmurami biało­‑sinemi, nieprzejrzanemi.
Wiatr dął od południowego Wschodu.
Tego się Sablik nie spodziewał.
I zawahał się: spuścić się wdół ku Liptowu, czy wrócić i nie kusić czarta.
Kurniawa czaiła się w kłębach.
— Dyj ja tu bez to nie zginem — pomyślał. — To nie piekło. Ino sie kozy unizom i ja sie musem unizyć.
Wtem wicher uderzył nagle, tak silny, iż Sablik się zachwiał. Szum lunął. Mgła nad doliną, wzruszyła się i przedarła.
Naówczas przed oczyma Sablika otwarła się pod dachem chmur czarna otchłań, głąb straszna, przepaść, wśród której pod podgiętym jakoby potwornym baldachimem pojawił się Hinczowy Staw i złomy i zręby turni nad nim stojących.
Sablik patrzał i wahał się. Nie chciało mu się wracać, wszystkiego był zwyczajny. Mógł wiatr i przegnać mgły. I tak bywało. On zaś z szalonym pędem otwierał widok nad doliną Liptowa. Dźwigał chmury i ukazywał coraz szersze, coraz