cach z sukna białego do kostek, a powyżej ponad nie prześliczne granatowo i czerwono wyszywane z białego sukna również „pończochy“ się wydobywały. Rękawice też białe, o jednym palcu, wielkim kunsztem z wełny białej, czerwonej i granatowej plecione.
Wszystko to jasno, choć las był, od śniegu odbijało i biskupowi w oczy wpadło.
— Ka jadom?
— Do Janosika Nędzy.
Zdumiał się chłop, jakby źle usłyszał.
— Ka? — powtórzył.
— Do hetmana, Sobku, powiadajom — ozwał się góral za przywódcą stojący.
— Do hetmana? Ze dy hań niwto niémoze iść.
— Jam ksiądz, opat tyniecki, biskup — rzekł ksiądz Pstrokoński — i samotrzeć, jako widzicie, jadę, a nie puścicie mnie nazad, choćbym zaprzysiągł, że nie wydam, to wasza wola.
Pozdejmowali chłopi czapki, popatrzyli na siebie.
— A poco?
— Prośbę mam.
— Do nas jyno hłopi prośby majom.
— Mam ją i ja.
Popatrzeli chłopi znowu na siebie, podejrzliwie i nieufnie, ale ten, co się wpierw odezwał, przemówił:
— Puśćmy ig jahać, Sobku, telom dal w las
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.