placka owsianego, o kwartę mąki. Lada kłótnia, lada spór krew wytaczały, a dawne zemsty wiały jak wicher. Ludzie się mścili na sobie, jakby lękając się, że umrą i nie zdążą.
Głupota, lekkomyślność rozpacz zresztą powodowały sprawy szalone. Jarząbek ze Zywcańskiego za obiad Halę Jarząbczą nad Chochołowską Doliną sprzedał, Kojs wójt sołtysi z Chochołowa rolę pod trzydzieści korcy darował dziadowi Bartkowi z Łopuszny, bo „coz mu po niej“. A jego synowie jeszcze mu, temu dziadowi, siostrę swoją, cudowną Kasię sołtysiankę przez jakieś obłąkanie ducha w małżeństwo dać chcieli.
Ginęło Podhale.
Na to ginięcie zaś patrzały spokojnie Tatry.
A na Tatry patrzał Janosik Nędza Litmanowski.
W niemej głuchej zapamiętałości siedzieli wieczorem przed chałupą pod jaworem oboje rodzice Janosika i ponurzy Gadeja, Mateja i Mocarny Stopkowie.
Im jeść niechybiało, bo na Węgry po zbóju chodzili, ale trapiło ich powszechne utrapienie góralskie. Siedzieli na ławie koło jaworów, popodpierali brody na rękach i kolanach i myśleli.
Pod domem zaś na ławie, wyciągnąwszy bose nogi przed siebie, choć dopiero kwiecień był, i założywszy ręce za przypory u portek, siedział
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.