Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

wyzywać pustacie, drogi błędne i straszne, lasy i gory, zwierza groźnego i ludzi wrogich, strzelców przeciwników z za Tatr niemniej niż sam groźnych; szedł żyć całą pełnią swej śmigłej, drapieżnej i rycerskiej duszy, zagrążyć się w Tatrach, które go wychowały.
Szedł na wicher, deszcze, śniegowe fujawice, spiekoty, mroki mgielne i nocne, na znój, pot, na trud swoich kolan, na ślizgie śpiczaste kamienie, zdradne upłazy trawne; ostre sęki drzew, spadziste utrudzające ubocze i turnie ziejące przepaściami. I śmiał się sam do siebie. Albowiem w tem wyrósł, to umiłował i nie rozumiał życia bez tego. Stary Sablik kochał zdyszenie się swych piersi, spojrzenie szukające oparcia dla stopy, kochał rozciągnięcie się swego ciała na palcach rąk trzymających się odzłomków skały, i palcach stóp, opartych w szczelinie nad otchłanią; kochał szum piargów uwożących się mu z pod kierpców, kochał wysilony zarzut ciupagi na konar w nie chcącym puścić wgórę gąszczu, krępującym głowę, ramiona, piersi; kochał wrąb jej w strom wyniosły, aby spocząć obok w kraju rysia i żbika, żmii i kuny leśnej. Drogą mu była ojczyzna jego duszy myśliwskiej i wędrownej, duszy skrzydlatej.
Szedł, aby mu wiatr w oczy i szyję gołą bił, na rozkosz nozdrzy i płuc do zimnego prądu powietrza nawykłych, szedł na radość rąk, gdy