Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

nim chodził; zdawało mu się, że od samej wczesnej młodości, odkąd polować zaczął.
Sablik go widział i uznał, że nie było godniejszego w Tatrach niedźwiedzia, ani nie będzie, chyba za trzysta lat.
Jak się Janosik Nędzów trafił jeden na całe Tatry i od czasu Toporów Łamiskały i Walilasa z Hrubego chłopa takiego pod Tatrami nie było, tak się i teraz niedźwiedź trafił i drugiego takiego niemasz. Na chłopa i na niedźwiedzia trza czekać. Gawiedzi zawsze jest dość, ale chłop coby był, jak się patrzy, a i niedźwiedź, czas minie! O bo minie!
Widział go Sablik kilka razy i strzelał doń. Ale czy chybiał zawsze, czy tylko po kudłach kulą osmędził, nie mógł poznać, bo nigdy kropli farby na śniegu, ani na rosie, czy mchu znać nie było.
Sablik w bądź co nie wierzył, ale już czasem przypuszczał, że niedźwiedź przysady, sposoby miał, jak czarnoksiężnik.
Znali go i inni strzelcy, Jędrzej Wala, Sieczka Maciek, Sobczak Staszek i jego ojciec Sobanek, Samek Wojtek, Symcio Tatar, Jarząbek Jasiek ze Zywcańskiego, znali go Tyrałowie, Marduła Józek z Polan, Wojtek Bukowski z Pająkówki, strzelcy najsławniejsi, ale nie radzi nawet mówili o nim. Bo to potwora była tak straszna, że im serce w piersiach miękło i nieraz go koło siebie puścili, nie strzelając, a z widłami myśliwskiemi