zadnie łapy, ryczał i pianę z krwią z pyska toczył. Sablik miarkował, że go niedobrze, choć ciężko trafił. Mógł długo żyć.
Rusznicę Sablik zostawił w gąszczu, ciupagę pod drzewem. Ale zdjął łuk z ramienia, strzałę z pod boku ze skórzanej pochwy wyciągnął i wymierzywszy w kark niedźwiedzia ugodził.
Raz po razu z piętnastu strzał, które wziął z domu, trzynaście w cielsku niedźwiedzia utopił, dwie sobie zostawiając, aż wreszcie zwierz, czy raną zmożony, czy pragnieniem spieczony, czy od bólu od strzał z pod drzewa odstąpił i w las zapadł.
Sablik natychmiast zsuwać się ze smreka zaczął.
— Pockaj weredo — mruczał — wlazbyś mi ka, zdechnon byś i zgnił... Nie nato my sie pół wieku sukali... Ckaj!
Chwycił naprzód ciupagę, poczekał chwilę, poczem rzucił się ku rusznicy i nabijać ją począł.
— Na niedźwiedzia kula gaździna — mruczał przybijając ją lekko stemplem. — Na niedźwiedzia niémas nad kule...
I odnalazłszy farbę, jął kroczyć za nią.
Szedł ostrożnie, raczej skradał się, czujny na każdy szmer, na każde drgnienie gałązek, pomiędzy któremi się przeciskał, z oczyma w ziemię wbitemi, by farby nie stracić. Śmierć była koło
Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.