Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

mogiła. Do wsi się Sablik z powrotem zabrał, by z Tyrałami i Bukowskim powrócić i poćwiartowane mięso, oraz skórę zabrać.
Aby jednak ślady zmylić i strzelcom innym drogi do niedźwiedzia nie wskazać, głazami potoku z pod śniegów i z lodów skalnych płynącego iść począł, kierując się ku przełęczy Goryczkowej, co Polskę od Węgier dzieliła doliną Cichą od Hali Kondratowej i Kalatowej, w przełęcz wyniosłą między trawiastemi kopicami i szczytami położoną, kędy świstki kopały gniazda i gdzie się lubił pasać jeleń z lasów węgierskich, lub z pustek z pod Giewontu i Kopy Magóry wyszły.
Długi czas potokiem, z głazu na głaz skacząc, z kawałem niedźwiedziny we worku szedł, aż się w las wkroczyć zdecydował.
Wola pérć w gęstwie go wiodła, gdy głos ludzki usłyszał. Zatrzymał się, strzałę i łuk w ręce ujął i w gęstwinę się wkulił.
Nie mylił go słuch wyćwiczony — ludzie mówili. Zbliżali się dróżką leśną, wskos z percią się schodzącą.
Sablik przyczaił się. Już odróżniał głośną gwarę — to byli strzelcy liptowscy.
Serce poczęło mu bić mocno, lecz powoli uspokoiło się. Oparł strzałę na cięciwie i czekał. Było ich tylko dwóch.
— Abo ja twój, abo ty mój...