Strona:Kazimierz Przerwa Tetmajer Janosik Nędza Litmanowski.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

unieprzytomnił lice i szept śmiertelnego lęku wydarł mu się z ust:
— Sablik!...
Jedną chwilę patrzał nań Sablik, któremu siwe włosy zmierzwiły się od igieł smrekowych i polepiły od smoły — chciał widzieć trwogę nieprzyjaciela, błagalne o życie oczy, drżenie ciała wrogiego przed wzniesioną ciupagą.
Napawał się. Pił rozpacz, strach, bezsilność nieprzyjaciela modremi, mglistemi oczyma, poczem śmignął siekierą i czoło Liptakowi rozłupał.
Ten z wrzaskiem się okropnym zwalił i otrzymał pięć uderzeń na ziemi.
Zabitego już Sablik rąbał.
On miał się mścić za to: on im w zwierzynnych górach zwierzynę kradł, oniby go byli, w ręce dostawszy zabili.
Poskoczył potem ku towarzyszowi, który z mózgiem przebitym martwy leżał.
Wówczas Sablik obrabował strzelców liptowskich: zabrał im rogi z prochem, kule, noże i żywność, a strzelby pochował pod głazy, aby je później zabrać, bo ciężkoby było. Wydarł strzały swoje z ran strasznych, obtarł o trawę i w pochwę schował.
I poszedł dalej.
Raźno mu się szło, lekko, rzeźwo, odmłodniał. Pojadł niedźwiedziny, popił niedźwiedziego sadła, Liptaków pobił...