Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.
9

sądzę, że jako urodzony w Polsce kotek dużo mam we krwi przyrodzonych zalet tego szlachetnego narodu. Bądź co bądź żałuję mocno, że nie urodziłem się za błogich czasów Sasa Wielkiego!
Właściwie o obiedzie nie powinno się mówić grubo, pospolicie, odstręczająco: „obiad,“ tylko ciepło, serdecznie: „obiadek.“ Tak jest: obiadek, po którym z rozkoszą oblizuje się pazurki.
Moja pani, gdy tylko rozbiegną się dzieci do domów, wchodzi do saloniku, który zarazem jest jej jadalnym pokojem, i woła przez drzwi do kuchni:
— Franiu, dawaj!
Potem zwraca się ku mnie, zaciera ręce i mówi słodko, serdecznie:
— Mruczuś, jemy obiadek.
Ja na to odpowiadam „Miau,“ co na polski przekłada się: „z całą przyjemnością,“ i wskakuję na fotel, a potem z fotelu na obrus.
Taki to już oddawna mój przywilej.
Zup wogóle nie lubię i dziwię się ludziom, że tyle czasu niepotrzebnie tracą na noszenie łyżek do ust. Zupy, mojem zdaniem, są to potrawy dla kaczek.
Te wiedziałyby przynajmniej, co z tem robić: wsadziłyby płaski dziób w wodę i chlapałyby nim dopóty, pókiby nie wyłowiły wszystkich krupek, łazanek i jarzyn z talerza.
Ja nie do tego. Ja muszę mieć taką potrawę, którą mógłbym bocznemi ząbkami dobrą chwilę dławić, a potem odgryziony kawałek przełknąć smacznie z pewnym namysłem i rozglądnięciem się wokoło.
To też zwykle, usiadłszy obok talerza mojej pani, czekam cierpliwie na mięsko, klipiąc bursztynowemi oczyma.
Ale oto Frania przynosi jakąś prawdziwie kocią potrawę: mięsko rosołowe, pieczeń, kurczątko, kotleciki, sznycelki, bifsztyczki, ozorki, polędwiczki...
Na to się piszę i zaraz wstaję.
— Ależ zaczekaj, Mruczuś, zaczekaj. Zaraz dostaniesz — powiada zwykle pani, osłaniając półmisek ręką.
Ja jednak nie czekam, tylko ostro nacieram na półmisek, przekonałem się bowiem, że im to natarczywiej czynię, tem prędzej pani daje mi mój kawałek; inaczej musiałbym czekać, póki sobie samej nie wydzieli naj-