16
— Nie, nigdy! Zawsze wszystkie szafy i wysuwki zamykam, i chowam klucze do kieszeni.
— Czy Jadzia lub Misia widują się czasami ze starym Michałem?
— Nie. Wogóle od sześciu co najmniej miesięcy żadna z nich nie opuszczała pensjonatu.
— A on nie był tu kiedy?
— Nie.
— Więc jakże?... Przypuszczenie pani nie jest oparte na żadnych logicznych podstawach. Niech pani jeszcze szuka.
— Szukałam wszędzie.
— Nic nie szkodzi, niech pani jeszcze szuka. List znajdzie pani tam, gdzie się go najmniej spodziewa. Tak bywa najczęściej. A to ważny list! Gdyby mi go pani dała, jużbym umiał po adwokacku zrobić z niego właściwy użytek. Wytoczyłbym panu Michałowi proces i zmusiłbym do spełnienia przyrzeczeń pani Miłowiczowej.
— Sądzi pan mecenas, że ten list naprawdę taki doniosły?
— Bez wątpienia.
Moja pani zatroskała się jeszcze bardziej; oplotła głowę palcami i myślała długo, jakby chciała jeszcze raz odtworzyć w pamięci tę chwilę, w której po raz ostatni miała list w ręku.
Najwyższym wysiłkiem woli przypomniała sobie, że mając w tym dniu nieco więcej czasu porządkowała biurko, przeglądała w księgach szkolnych rachunki, a nawet odczytała jedno ze swych dawnych świadectw szkolnych.
Wszystkie te myśli powtórzyła głośno mecenasowi.
Ten na to odrzekł:
— Niechaj pani wszystkie swoje książki rachunkowe przejrzy kartka za kartką, a z pewnością w jednej z nich znajdzie pani list nieboszczki.
— Już to uczyniłam. Każdą książkę, każdy zeszyt przekartkowałam wiele razy. Ot, przypominam sobie jeszcze jeden szczegół z tego dnia osobliwego. Przeczytany list położyłam na otwartej księdze rachunkowej. Gdy przymknę oczy, widzę go doskonale, jak leży przede mną. Fioletowy atrament i żółtawy papier odbija wyraźnie od czarnego atramentu i białych kartek księgi. I widzę dalej, jak Mruczek wstaje, przechodzi przez biurko i siada na tym liście bez ceremonji. Krzyknęłam na niego i spędziłam go z listu...