18
Zdawałoby się, że taki dobry człowiek musi zdobyć sobie ogólny szacunek i miłość u ludzi. Tymczasem tak nie jest. Zauważyłem, że im więcej panna Jadzia za innych myśli i dla innych pracuje, tem więcej zjawia się dokoła niej takich, co cząstkę swych obowiązków na jej barki chętnie zwalają.
— Złota panno Jadziu! Pani mnie dziś zastąpi...
— Kochana panno Jadziu, może pani pójdzie za mnie do sklepu po książki... A po drodze jest poczta...
— Droga panno Jadziu... możeby pani poprawiła moje zeszyty...
— Panno Jadziu, a moja obiecanka?... Zapomniała pani?
— Proszę pani, nie ma pani scyzoryka?
To w kancelarji na pauzie, a teraz w klasie:
— Proszę pani, niech pani mi da piątkę...
— Proszę pani, niech się pani wstawi za mną do pani przełożonej.
— Proszę pani, zapomniałam zeszytu. Może mi pani pożyczy ćwiartki papieru...
A biedna panna Jadzia biega, przynosi, pożycza, podaje, załatwia, prosi, pociesza, ociera własną chusteczką cudze łzy, porządkuje rozrzucone na stole cudze książki, zbiera papierki, zaszywa na pauzie cudze rękawiczki lub przymocowywa jakieś tasiemki i guziki do cudzych ubrań — słowem ciągle jest w ruchu, ciągle na usługach. A taka już czasami zmęczona, że po nocach sypiać nie może.
Panna Jadzia to moja przyjaciółka, bo ja jestem sprawiedliwszy od ludzi i kocham tych, których lenistwo człowiecze w haniebny sposób wyzyskuje, kocham tych, co nie umieją bronić się, a kotków nigdy nie kopią.
Otóż do tej panny Jadzi przyczepiła się ze swym pamiętnikiem nieszczęsna Zosia Łopaczyńska.
— Niech pani napisze, niech pani napisze!...
— Cóż ci, dziecko, napiszę?
— Co bądź, tylko proszę, koniecznie, koniecznie!
Przyszła panna Jadzia do kancelarji, a że miała wolną godzinę, która nazywa się u nas „skoczkiem“, więc siadła na kanapce, przyłożyła dwa palce do ciemnej żyłki na białej skroni i dalejże rozmyślać nad mądrem zdaniem do pamiętnika. Szczęśliwa jednak myśl nie nadchodziła. Wreszcie zwraca się do mnie i mówi: