Wiedziałem, że moja zdobycz już się więcej nie pokaże, bo ona ma węch doskonały i zna się na moim pocie tak dobrze, jak ja na jej zapachach.
Zły wróciłem na kanapkę i postanowiłem wypocząć.
Świtało już na dobre, i Stefan odmiatał śnieg z podwórza.
Wtem, patrzę... Misia wstaje cichutko, narzuca na siebie sukienkę, wydobywa z pod komody szczotki, zgarnia buciki panny Jadzi i czyści je tak ostrożnie, jakby udawała myszkę, biegającą po pokoju.
Panna Jadzia zbudziła się jednak i zapytała sennym głosem:
— Co ty, dziecko, robisz pociemku? Zapal sobie lampę.
— Nie, nie potrzeba, szkoda światła. Nasza pani nie ma pieniędzy.
— Czegoś tak rano wstała?
— Ot, tak sobie...
Panna Jadzia siadła na łóżku.
— Cóż to?... czyścisz moje trzewiki?...
— Proszę pani...
— Zostaw, ja sobie to sama zrobię.
Misia przypadła do jej ręki.
— Niech pani pozwoli... Pani taka dobra. Czemże się odwdzięczę?...
Coś tam jeszcze mówiły, ale ja zasnąłem.
Otóż i nadszedł wieczór św. Mikołaja.
Już o piątej zaczęły schodzić się dziewczątka ze swemi mamusiami i zapełniać salę gimnastyczną.
W kącie tej sali była niewielka scena z zasłoną, którą miała rozchylać Wacia Klinkówna i Zosia Leska, ciągnąc jej skrzydła sznurkami ku sobie.
Już przed południem uczyły się, jak to robić. Znak dawała Wacia, wołając szeptem:
— Zośka! uważaj: raz, dwa, trzy!
Zasłona pędziła szybko na prawo i lewo, a my, cośmy się przyglądali tej zabawie z gimnastycznej sali, biliśmy brawo. Ja wprawdzie nie