Pani pogładziła mnie po głowie, ja zaś nie broniłem jej tych pieszczot, albowiem w znacznym stopniu zaciekawił mnie jej kapelusz i chciałem mu się lepiej przypatrzeć. Był na nim jakiś ptaszek, którego dotąd w życiu nie widziałem. Wyglądał tak, jakby wychylał się przez kapelusz do połowy z jej włosów.
Inne mamusie miały także jakieś ptaki na głowie. Dziwię się tylko, że wszystkie one milczały i siedziały cicho, jakby wylęgały młode. Niektóre z nich wystawiały na widok tylko swe skrzydła, albo same pióra.
Miałem ochotę poskakać po tych głowach i pochwycić któregoś ptaszka, ale nie wypadało.
Wśród tego ktoś za kulisami zadzwonił w nasz szkolny dzwonek, równocześnie usłyszałem cichy szept:
— Zośka, uważaj! Raz, dwa, trzy!
Zasłona rozchyliła się.
Na podniesieniu ukazał się pan profesor Budnicki i coś mówił długo. Ja jednak zaraz spostrzegłem, że to nie do mnie. Że jednak jestem sprawozdawcą, czułem, iż nie na sali moje właściwe miejsce, tylko za sceną. Nie czekając tedy końca przemowy pana Budnickiego, wymknąłem się z sali i poszedłem za kulisy.
Główna garderoba była w pokoju panny Jadzi, skąd prościutko wchodziło się na scenę.
Tu dwu gimnazjalistów i trzy panienki przygotowywali się do występu w komedyjce „Zuch“.
Cała ta piątka przechadzała się wzdłuż i wszerz pokoiku z kartkami w ręku i rozmawiała sama ze sobą, co chwila zaglądając do karteczek. Jeden tylko chłopczyk, który miał przedstawiać „Zucha“, mówił innym głosem i wciąż narzekał, mocno zatroskany:
— Ależ ja powinienem mieć wąsy. Czemuście mi nie przygotowały wąsów? Jakże będę wyglądał bez wąsów? Widział kto na świecie „zucha“ bez wąsów?
Powtarzał to wciąż wkółko, najgrubszym głosem, na jaki mógł się zdobyć.
Na to zniecierpliwiona Wisia Drużbacka zawołała:
— Pożycz sobie od Mruczka kawałek ogonka i przywiąż go sznurkiem do nosa, a będziesz miał wąsy.
Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.