Ale oto naraz cala sala zatrzęsła się od śmiechu, a małe dziewczątka, co stały po kątach lub przed mamusiami, jęły bić w dłonie i wołać półgłosem z wielkiej radości:
— Kot, kot, kot... Ha, ha... Ha, ha... Kot, kot!
Nie przypuszczałem, że mię publiczność takiem zaszczyci przyjęciem. Nie uważałem nawet za stosowne podziękować pięknym ukłonem, bo i co mnie to wszystko naprawdę obchodzi? Ludzie bawią się, jak umieją, a że lepiej nie umieją, wina nie moja.
Ela Sobczyńska nieprzygotowana na to, skamieniała zrazu i słowa przemówić nie mogła, wreszcie jednak, gdy jej Misia parę razy powtórzyła z za kulis to samo zdanie, opamiętała się jakoś i zaczęła deklamować.
Ja stałem obok niej i przechyliwszy głowę, patrzyłem jednem okiem w górę.
Pierwsze wiersze wypadły wcale dobrze, lecz gdzieś w połowie Ela pomyliła się i zaczerwieniła. Zrozumiałem, że znów utknie, więc aby jej swą obecnością dodać ducha, podskoczyłem i usiadłem na krzesełku obok fortepianu.
Na to słyszę znów wielki szmer w sali:
— Ha, ha, ha... Kot, kot, kot... mamo, mamo... Kot, kot, kot!
Ela bąknęła jeszcze kilka słów, potem nagle ukłoniła się i odbiegła ze łzami w oczach do garderoby.
Wślad za tem ozwał się szept:
— Zośka uważaj: raz, dwa, trzy!...
Kiedy wróciłem do pokoju panny Jadzi, Ela pławiła się we łzach, a koleżanki, otoczywszy ją wkoło, pocieszały serdecznie, gładząc ją rączkami po włosach i mokrej twarzy.
Ujrzała mnie wreszcie i zawołała, grożąc mi piąstką:
— Idź precz, szkaradny Mruczku! Cóżeś ty mi narobił!
— Jakto co? — zapytałem wyniośle. — Przecież ludzie cieszyli się... Nie widziałaś?... Trzeba znać naszą publiczność i jej upodobania... Jej trzeba menażerji, a ty tam rozpowiadałaś o gwiazdach i miłości ojczyzny. Zlituj się, poco?!
Po tych słowach opuściłem pokoik panny Jadzi i poszedłem do kuchni na mleko.
Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.