Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

a jeżeli tego nie uczyniłem, to tylko dlatego, że bałem się cokolwiek potężnego jej dzióba, którym jak nic rozgniata orzechy. Ale teraz... Kto wie, co jeszcze będzie! Otwarcie mówię, że nie mam ochoty być trzecią osobą w naszym domu. Dotąd wszyscy wiedzieli, że po pani przełożonej ja najpierwsze w szkole zajmuję miejsce — teraz mogłoby być inaczej.
Zaczekajmy trochę, może nadarzy się sposobność... Bądź co bądź dziś już nie kryję się, że za siebie nie ręczę.
Widocznie pani z zagniewanych spojrzeń, jakie na ptaka rzucałem, odgadła moje myśli, bo pogroziła mi palcem i nakazała:
— Nie wolno, Mruczku! pamiętaj, że nie wolno! Inaczej spotkałaby cię wielka przykrość...
— No, no... zobaczymy — pomyślałem i zagniewany odwróciłem głowę ku oknu.
W chwilę potem ogrodnik pożegnał panią i wyszedł. Ponieważ nie mogłem dłużej patrzeć na szkaradnego ptaka, zeskoczyłem z komody i wybiegłem na korytarz.
Prawie w tej samej chwili wysunęła się Misia z ciemnego kąta i przypadła do ogrodnika.
— Jak się macie, panie Wojciechu! — szepnęła zdławionym głosem.
— A, Misia! — odrzekł stary i zdziwiony ruszył powiekami. — Takeś urosła, żem cię ledwie poznał.
— Nie wiecie, co u nas w domu?
— U was w domu? No cóż? Ot, jak zwyczajnie. Ojciec pije, a twoja macocha wojuje ze wszystkiemi ludziskami we wsi.
— Ojciec zdrów?
— Czemu nie. Młynarza złe się nie czepia.
— Pozdrówcie go ode mnie. Powiedzcie, że mi tu dobrze. A o panu Romanie nic nie wiecie?
— Skądżeby znowu! Nawet niewiadomo, czy żyje?
We drzwiach ukazała się pani. Wyszedłszy z jasnego pokoju do ciemnego korytarza, zatrzymała się i zwęziła oczy. Chwilę stała nieruchomo i patrzyła uważnie to na Misię, to na ogrodnika, wreszcie poszła do kuchni.
Gdy w chwilę potem ogrodnik odszedł, pani przywołała Misię do pokoju i zapytała: