papierów, które tak poukładam, abym łatwo mogła poznać, czy były ruszane. Rozumie pan mecenas?
— Jasiu, chodź!... Papu daj! — ozwała się znów Dola.
Było mi tego za dużo. A to nienasycony żarłok! Już zjadła całe ciastko i dopomina się o nowe. Ale oto widzicie, co się dzieje?... Pani podniosła się znowu i podała jej dalszy kawałek sucharka, choć sama jest biedna i jada wieczorami kaszki. Piękne!... Bardzo mi się to podoba! Czuję, że przy obiedzie będzie to samo. Założyłbym się, że Dola ze swojem bezmyślnem „Jasiu, chodź“ będzie najlepsze dostawała kąski, ja zaś pozostanę na boku. Gdyby tak miało być naprawdę, nie darowałbym nigdy zielonej szkaradzie podobnego upokorzenia. Spojrzałem mej pani pochmurnie w oczy i wyczytałem z nich, że krzywda moja już się zbliża...
Doznałem takiego bólu, że nie mogłem dłużej patrzeć na moją starą przyjaciółkę.
— W każdym razie — zauważył po chwili namysłu mecenas — doradzałbym pani ostrożność w postępowaniu z tą dziewczynką. Misia to ciekawa dziczka, z której może być kiedyś poważny człowiek. Nic łatwiejszego, jak pomylić się w podobnym przypadku i wziąć pozory za prawdę. Poszlaki byłyby — pewności niema żadnej.
— Ja też postanowiłam działać ostrożnie — odrzekła pani — i z pewnością nie zrobię dziecku krzywdy, jeżeli jest niewinna. Lecz z drugiej strony nie mogę dozwolić, aby korzystała z moich dobrodziejstw mała żmijka, którą przyjęłam do domu głodną, zziębniętą i prawie nagą. Zaczekam cierpliwie przez jakiś czas, tylko podwoję moją baczność. Może coś z tego wyniknie.
— Przeszukała pani jeszcze raz wszystkie swoje skrytki?
— O tak!... Po pańskiej ostatniej wizycie przejrzałam znowu każdy zeszyt, każdą książkę, każdy świstek papieru. I nic, nic, nic! Zdaje mi się, że niema w domu takiego kącika, gdziebym po sto razy nie zajrzała. Więc jakże wobec tego wytłumaczyć sobie zniknięcie listu, jeżeli nie kradzieżą?!