— Wstępujemy jako siostry miłosierdzia do polowych lazaretów w legjonach. Właśnie byłyśmy u komendanta z zapytaniem, czy nas przyjmie. Misia liczy lat szesnaście i jest silnie rozwiniętą — komendant zgodził się.
Pani posmutniała bardzo, ale po dłuższej chwili namysłu odrzekła głosem tym samym, jakim przemawiała do dziewczynek, gdy po rozdaniu świadectw żegnała je na dwa miesiące:
— Idźcie. To obowiązek dzielnych, młodych Polek!
W tydzień później obie przyszły na pożegnanie. Nie były już ubrane jak zwykle, tylko miały białe zawoje na głowach z czerwonym krzyżykiem nad czołem i proste granatowe suknie.
Ocierałem się karczkiem i uszkami o te suknie i takim sposobem żegnałem moje dobre panie, wyprawiając je w świat na srogą wojnę. Nie płakałem tak jak i pani przełożona, choć nam obojgu było smutno. Ale cóż!... przecież i ją jestem polskim kotkiem, mam w swych żyłach krew piastowską Maciusiów i Mruczków, i wiem, co to wolność i miłość Ojczyzny. Walczyć trzeba; przecież my nie napadamy na nikogo, tylko bronimy własnej wolności!
W jakiś czas po wyjeździe panny Jadzi i Misi na front, odwiedził nas jednoroczny ochotnik, cioteczny brat Dady. Przyszedł się pożegnać i zabrać świadectwo Dady, ta bowiem wyjechała do domu przed końcem roku.
Nie był on już jednorocznym ochotnikiem i nie nosił na sobie czerwono-niebieskiego ubrania, tylko miał teraz szary mundur polskich legjonistów, czapeczkę z białym orzełkiem i był już podporucznikiem.
Ale najciekawsza rzecz ze wszystkich to ta, że pod koniec lata z Włoch nadjechał lotnik polski, Roman Miłowicz. Dorodny to był młodzian, wysoki i silny, śmiały i pogodny.
Odwiedził nas i oznajmił, że w Krakowie zabawi tylko dwa tygodnie, aby uporządkować sprawy majątkowe po nieboszczce matce, potem wraca do Włoch, skąd uda się na linję bojową do Francji, jako lotnik polsko-francuski.
Dopytywał się wiele o pannę Jadzię i mocno żałował, że jej już nie zastał w Krakowie.
Strona:Kazimierz Rosinkiewicz - Inspektor Mruczek.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.