sześciu latach, w ciągu których trwała wojna, dziś znowu maczam pazurek i dla dokończenia swego kajeciku dopisuję kilka wierszy.
W pierwszych miesiącach po wybuchu wojny szkoła nasza opustoszała zupełnie. Niektóre dziewczątka, co wyjechały z Krakowa na wschód, nie powróciły z wakacyj, bo je odcięły walczące wojska, inne znowu opuściły Kraków, udając się na zachód jak przelotne jaskółki.
Również i posiadłość pana Romana, który przyrzekł nam pomoc, przez pewien czas znalazła się po tamtej stronie linji bojowej i została tak zniszczona, żeśmy stamtąd nic nie mogli otrzymać. Prowadziliśmy więc z biedną moją panią bardzo a bardzo skromny żywot. Ja jeszcze radziłem sobie, jak mogłem, wyławiając wszystkie myszki w kamienicy i po okolicznych podwórzach, ale moja zacna przyjaciółka głodowała nieraz prawdziwie.
Pewnego dnia tak osłabła, że ledwie przejść mogła przez pokój.
Wyszedłem na podwórze i upolowałem koło śmietnika wielkiego szczura. Postanowiłem tedy zaprosić ją na śniadanie i przyniosłem swoją zdobycz do pokoju, pamiętając z historii, że podczas oblężenia Paryża Francuzi jadali szczury...
Ale pani, ujrzawszy mnie dźwigającego wspaniałą zdobycz w zębach, wskoczyła na krzesełko i przywoławszy Stefana, kazała mnie wyrzucić wraz ze szczurem za drzwi.
Ha, cóż robić! chciałem jak najlepiej.
Widziałem wiele nędzy wśród ludzi i długie ogonki wygłodniałych dzieci w drewnianych trepkach, czekających na chleb i ziemniaki przed sklepami. Widziałem także wiele łez po tych, co w boju polegli...