Raz nawet, zaskoczony znienacka, omal nie przypłaciłem życiem swej nieopatrzności. Na szczęście była niedaleko stara akacja, więc dałem drapaka i zatrzymałem się aż na wysokiej gałęzi. Pogadaliśmy sobie wtedy po przyjacielsku:
On skakał dokoła drzewa i wciąż powtarzał:
— Hau, hau, hau!...
Ja zaś, patrząc z góry, zaciągałem gniewnie nosem, niby jesienna wichura.
Tak rozmawialiśmy może z pół godziny. Wreszcie poszedł sobie, do domu, znudzony własnem bezcelowem wymyślaniem.
Ze wszystkich naszych znajomych najwięcej pamiętał o nas stary nasz adwokat. Przychodził niemal co tygodnia na herbatę do pani, bo i jego kancelarja dudniła teraz pustką. Mimo to pożyczał nam nieraz jakieś chude, niebieskawe papierki. Sam jednak, z oszczędności, zastąpił swe dymiące wałeczki krótką fajeczką, która często gasła, a wydawała niegodziwe czady. On jednak nie zważał na woń machorki, a fajeczkę co chwila rozżarzał nową zapałką, przyczem głośno pykał.
Pewnego razu, gdy to uczynił — słyszymy... a nasza papuga, Dola, dalejże mu pomagać:
— Pak, pak, pak!...
Parsknęliśmy wszyscy śmiechem. Ona jednak nie zważała na to i gdy tylko mecenas zabierał się kiedy do swojej fajki, zaraz śpieszyła mu z pomocą swojem: „pak, pak, pak“...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
I tak, moje dzieci, mijał dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem, aż wreszcie, ludzie przestali śmiać się z mądrych osłów, które same siebie nazywają czasem „inteligencją“, i wojna się skończyła.
Skończyła się wojna i nowe nastało życie. Ludzie teraz wracają do pracy, biegają, budują, myślą i pragną.
Niektórzy z dalszych znajomych zginęli w bojach, ale na szczęście nasi najbliżsi wrócili wszyscy. Wróciła panna Jadzia i Misia z okopów, wrócił także pan Roman z Francji. Odbudował swój spalony dworek, założył nowe gospodarstwo, a przed miesiącem pannę Jadzię poprowadził do ołtarza.