Właśnie byliśmy z moją panią w Bułkowie na letnich wywczasach. Młoda pani Miłowiczowa nie jest już dziś blada i zmęczona, przeciwnie, wygląda jak różyczka, a jasne jej włoski wciąż się wesoło kręcą w niesfornych splotach dokoła uśmiechniętej twarzyczki.
Połowę swego rozległego dworu odstąpiła na wiejską szkołę, a z części starego parku zrobiła ogród owocowy, gdzie wiejskie dzieci uczy szczepić, przycinać i pielęgnować drzewka karłowe. Misia, która przy niej zamieszkała na stałe, pomaga jej zarówno w szkole jak i w ogrodzie. W czasie wojny wyrosła także i wyładniała.
O dalszych znajomych powiem jeszcze tyle, że Dada wyszła zamąż za swego ciotecznego brata, który na wojnie kilka razy był ranny, ale dziś ma się zupełnie dobrze i dosłużył się stopnia kapitana wojsk polskich.
Ja starym już jestem kotkiem i tylko niekiedy zaglądam do klas, aby posłuchać, jak się dzieci sprawują. W ciągu długiego życia zdobyłem jedno głębokie przeświadczenie, że niema takich ciężkich chwil, których nie możnaby było przetrzymać, że nie wolno nigdy rozpaczać, ani poddawać się niedoli. Szczęście nasze nosimy niemal zawsze sami w sobie. Prawdziwy kotek, choć go się zrzuci z piętra głową na dół, zawsze stanie na nogi i nigdy nie płacze.
Pamiętajcie o tem, moje lube dzieciaki, i budujcie... budujcie swoją nową Ojczyznę wytrwale, cierpliwie, śmiało i ochotnie, a gdy wam czasem coś się nie powiedzie, coś dokuczy, coś popsuje zaczętą robotę, pamiętajcie o starym inspektorze Mruczku, który nawet spadając, zawsze skacze na cztery łapki.