Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

siąty, piętnasty i dwudziesty, dwadzieścia jeden widm z czerwonemi ranami w piersiach, na łbach, na grzbietach i w brzuchach poczwarnych.
Witajom go — myślał Sablik.
I zegna go las...
Wtem niedźwiedziowi pysk posunął się po ziemi.
Naówczas Sablik schował gęśle do rękawa, poczekał chwilę, a potem, duży kamień podjąwszy, w łeb nim niedźwiedziowi gruchnął.
Nie drgnął.
Więc ciupagę z gałęzi zdjął i młodego smreczka ściąwszy i okrzesawszy, śmiało przystąpił i z niesłychanym trudem tyle olbrzyma podważył, aby mu nożem brzuch spruć i parę z cielska wypuścić. Poczem szybko watrę złożył, ognia skrzesał i wyciąwszy z boku sztukę, na patyk ją nadział i piec nad ogniem począł, podstawiając kapelusz, by doń sadło kapało. A gdy się naskwarzyło pełno, sadło wypił i jeść, nożem przy ustach urzynając mięso, począł.
Poczem tęgi płat mięsa skórę odzierając, nożem i palcami i zębami ją przytrzymując, iż koszulę i pas krwią ubroczył, z pod grzebietu wyciął i do torby wrzucił, olbrzymie zaś niedźwiedzie ścierwo łamanym i ciętym chrustem, gałęziami, mchem przykrył, aby go ni strzelcy, ni zwierz dziki nie znalazł. Urosła nad zwierzem mogiła. Do wsi się Sablik z powrotem zabrał, by z Ty-