gach i kołysał się, jak błędny od ściany kuchni do ściany. Błysk jego chwały zapadł w cień. Wychylił głowę z wody jak karp i jak karp pogrążył się w toni.
Nigdy go zanadto nie szanowano przedtem, a od tego zdarzenia poczęto lekceważyć tem więcej, że wydawało się przez chwilę, iż się wydobędzie nad poziom powszechnej biedy. Krawiec Baczakiewicz stał się poturadłem jeszcze więcej, niż był przedtem.
Jakiemże dopiero, gdy naprzód stracił żonę, która jeszcze jako tako podtrzymywała dom i honor domu, a potem, gdy począł tracić oczy.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wokoło miasteczka grzmiały działa. Grzmiały coraz bliżej i coraz okropniej. Zamożniejsi uciekli, ubożsi zostali. Krawiec Baczakiewicz pozostał z dziećmi. Było to w trzy lata po śmierci żony.
Siedzieli zawsze w tej samej kuchni i słuchali. Dziewczynka miała już lat trzynaście, synowie lat jedenaście i dziesięć.
Średni, Władek, chory był na gorączkę. Co mu było, krawiec Baczakiewicz nie wiedział. Był to tyfus, czy febra, czy gorączka z głodu? Nie wiadomo. Lekarza w miasteczku już nie było. Wyjechał przed inwazyą. Chłopiec leżał na tapczanie, czasem majaczył, a czasem był zupełnie przytomny. Jedną oddawał usługę reszcie rodziny, że nie chciał wcale jeść. U krawca Ba-