upłazkach i dolinkach, aż nad przepaścią koło ściany się sunąc ku przełęczy się dobił i na świat na drugą stronę Tatr spojrzał.
Aliści dolina nad Hinczowym Stawem zawalona była mgłą. Nizko w dole leżało jakby morze mgły, grubej, gęstej, nieruchomej, siwociemnej. Dookoła ponad nią sterczały góry ponure i nie ubłagane jakieś, okrutne, straszne, wysokie do zawrotu oczu, potworny kocieł pomłoką zapełniony.
Cała kraina liptowska zasiana była chmurami białosinemi, nieprzejrzanemi.
Wiatr dął od południowego Wschodu.
— Be śniég — pomyślał Sablik.
I zawahał się: spuścił się w dół ku Liptowu, czy ku Polsce i przeczekać kurniawę?
Lecz kurniawa mogła trwać długo.
— Dyj ja tu bez to nie zginem — rzekł śmiało. On całe życie z górami walczył.
Wtem wicher uderzył nagle, tak silny, iż Sablik za skałę zachylić się musiał. Wiatr podbił mgłę nad doliną, wzruszył ją w nieruchomości.
Naówczas przed oczyma Sablika otwarła się pod dachem chmur czarna otchłań, wgłąb niedowysłowienia, szeroka przepaść, wśród której pod podgiętym jakoby potwornym baldachimem pojawił się Hinczowy Staw i złomy i zręby turni nad nim stojących.
Sablik patrzał i wahał się.
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.