kute echa jego strzałów, świsty strzał i uderzenia strasznego topora?
Które widziały jego czyny, znały jego sprawy, jakich nie znał nikt?
Z któremi jakoby zaprzysiężenie było, jakoby przymierze zawarte, których on się czuł jakoby duchem, władcą i dzieckiem?
Sąż to te góry, te Tatry jego rodne, które on miłował więcej niż dobytek swój, rodzinę, ojcowiznę i ludzi dookoła siebie?
Które były jego myślą i jego duszą?
W których on żył, jak nigdy nikt, jak nigdy nie żył nikt i nikt nie będzie, choć wieki przeminą?
W które się czuł zaklęty?
Jestże to ten dom jego potężny, ten ogród jego wolności i chwały gród i dom, w którym przemieszkał lata całe, długie i światła pełne?
Albowiem Sablik wiedział, że dlań niema ratunku, że więcej z Tatr nie wyjdzie...
Pierwszy raz nic mu nie dawały: ani wesela, ani zysku, ani upojenia, ani sławy — — nic...
Pierwszy raz obaczył ich grozę i martwotę.
Pierwszy raz patrzyły one nań zupełnie milcząc i zupełnie kamienne.
Pierwszy raz zdały mu się czemś obcem, niezżytem...
Groza — głusza — milczenie — i światło olśniewające...
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.