Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

czakiewicza bowiem nie było co jeść tak dalece, prawie na pół jednej osoby ośredniem zapotrzebowaniu. Natomiast wody pił, ile chciał.
Kanonada przystępowała ku miasteczku wielkiemi krokami. W końcu w samym środku rynku, „jak na amen Opatrzności“ podług wyrażenia baby kościelnej Agnieszki, padł granat rosyjski. Wyrwał okrutną dziurę w gruncie, błotem zachlastał ćwierć rynku i zabił psa. Za tym granatem przyleciał drugi, ale ten już zwalił piekarnię, dwie lipy i zabił troje ludzi. Trzeci zapalił stodołę furmana Krupowskiego i pokaleczył jedenaścioro osób i trzy konie. Za granatami przyleciały szrapnele, siejąc śmierć i rany. Ludzie widząc, że nie przelewki, pomyśleli o schroniskach. Poczęli się kryć do piwnic.
Pomyślał też o tem krawiec Baczakiewicz.
Ale co było robić z Władkiem? Wzięli go oboje z trzynastoletnią Jadwinią z tapczanem, najmłodszy Staś pomagał, wysunęli z kuchni i chcieli nieść do piwnicy domowej. Aliści naprzód przekupka Barbara postawiła veto ze względu na chorobę Władka. Wlazła ona do piwnicy z dwojgiem swoich małych z drugiego męża i z czworgiem swojej najstarszej córki. Za nią poszła sklepiczarka Chaja Kitzlerowa z siedmiorgiem dzieci. Jeszcze zarazę przyniesie. Przyłączył się i mularz Muchała, choć dzieci nie miał. Ot tak, do towarzystwa. Nie pozwolili chorego wnieść