Tymczasem nad miasteczkiem rozszalała się burza ognia i żelaza. Domy gruchotały się, kościół, szkoła i część miasteczka stała w płomieniach. Ktoś uciekając wolał: ratusz zwalili!
Krawiec Baczakiewicz postawił tapczan na dawnem miejscu i siadł na ławie.
— Cóż będziemy robić, tato? — zapytała[1]
— Będziemy czekać — odpowiedział krawiec Baczakiewicz.
— Na co?
Baczakiewicz nie umiał odpowiedzieć.
— Władek, chce ci się pić? — spytał najmłodszy Staś.
Chory chłopiec nie dał znaku ani tak, ani nie.
— Gorączkę ma — rzekł Staś.
— Źli ludzie — odezwała się Jadwinia.
— Kużden o sobie myśli — objaśnił ją pobłażliwie Baczakiewicz.
— Kużden o sobie — jak tata panu burmistrzowi spodnie robił, to się tacie Muchała kłaniał...
— Ale się potemu ze mnie śmiał.
— Żeby byli choć mnie z Jadwinią puścili — westchnął Staś.
— A opuściłbyś Władka i tatę?! — zgromiła go Jadwinia.
— Nie — szepnął Staś zawstydzony.
— Tato — rzekł po chwili.
- ↑ Brak części tekstu; uzupełniono na podstawie innego wydania zbioru.