Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyobraźcie sobie olbrzymi, południowy ogród pełen drzew pod niebo, kaskad o szumie morza, kwiatów nad głową, kolorów, które grzmią, woni, które są powodzią, kształtów, które odurzają, jak pożar; ogród, ponad którym unosi się zadumany, mistyczny, dziwny, kamienny Sfinks...
Jego pendzel jest jako język Słowackiego: od najdelikatniejszych tonów wznosi się do grzmotu, kolosalne wizye, wściekłe walki, potworny chaos odtwarza równie genialnie, jak wiosnę w kwiatach, milczenie pustki, czar rozmarzenia. Pióro, które potrafiło napisać „W Szwajcaryi“, „Anhellego“, „Króla Ducha“, „Balladynę“, „Beatrix Cenci“, Hymn o zachodzie słońca“: oto pendzel Boecklina. Dodajcie do tego, że ten człowiek zdolny jest tragicznej głębi Ajschylosa, pogody i humoru Odysei, przy mistycyzmie i allegoryi mnichów średniowiecznych: a będziecie mieli jedyny w swoim rodzaju fenomen, jakim jest Arnold Boecklin, jeden z największych malarzów, jakich świat wydał.

„Żyjesz-że jeszcze, żyjesz święta Naturo?...
Ongi rzek brzegi, barwnym słane puchem,
Były czystych dziedziną
Nimf...

Pasterz, co w niepewnych
Cieniach południa nad kwietny brzeg rzeki
Spragniony pędził trzody
Poić: uczonej głos słyszał daleki