Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

senne rano, dziewczyna bawi się kwiatkiem, czułe pary szepcą miłośnie, Pan gra na formindzie nad przejrzystą sadzawką między ruinami korynckich, w liść rzeźbionych akantu, kolumn, albo ów sławny Pan w sitowiu, w Pinakotece monachijskiej, przed którym dusza się roztapia w zadumę i przepada w uroku — — spokój, cisza, harmonia.
Ile jest „idylli“, „wiosen“, „ranków wiosennych“, „obudzeń wiosny“, „idealnych krajobrazów wiosennych“ — nie wiem, ale sądzę, że można o Boecklinie powiedzieć to, co powiedział o Goethem Napoleon wielki: Voila un homme — oto cały człowiek, oto cała dusza ludzka, w najwyższem swojem napięciu od największej pogody do najstraszliwszego tragizmu, przez całą gamę uczuć, wrażeń i myśli, przez całe życie. A to życie jest krótkie, jak sen. Więc patrzcie:
Nad ruczajem, nad którym płynie kwiat, dwoje nagich dzieci, zajętych nim i rozbawionych, z bukietem w ręku, na prawo od nich, półnaga, a zdradzająca cały kształt, rozmarzona, „stworzona do pocałunków i uścisków, na rozkosz i miłość“ dziewica; na lewo rycerz średniowieczny w męskim wieku, z lancą i w szyszaku, jedzie konno w świat, mężny, dzielny, pewny siebie, odważny i stworzony do czynu pan świata; na górze, wprost nad dziećmi, szkielet śmierci ułamanym gdzieś sękatym kawałem drzewa uderza w kark sędziwego starca, który zgarbiony siedzi na kamieniach.