— Chorobę mogą przenieść! — wołała Kitzlerowa.
— Niech was dunder świśnie, końskie kopyta! — dodała przekupka Barbara. — Przy chorym niema zdrowych!
Poczem nikt już krawcowi Baczakiewiczowi nie odpowiadał. Ale nie stał on już przy drzwiach piwnicy długo, gdyż wobec padających strzałów bał się dzieci zostawić same.
Gdy wrócił, zapytał się Staś chlipiąc:
— Pocoście, tato, chodzili?
Ale Jadwinia dała znak płaczącemi oczami; czy się domyślała, czy nie, krawiec Baczakiewicz nie poznał. Musiała się domyśleć, a Władek oprzytomniał. Patrzał wyraźnie.
— Pić — jęknął.
Baczakiewicz podał mu szklankę.
Chory chłopiec napił się, potem posłuchał grzmotu działa, które właśnie zahuczało i rzekł chrypliwie:
— Armaty...
— Tak — odpowiedział mu krawiec Baczakiewicz.
— Strzelają do nas?
— Strzelają...
Jadwinia i Staś przytuleni do siebie płakali.
— Tato — odezwał się Władek.
— Co chcesz?
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.