Dwadzieścia kilka wieków zdmuchniętych jak opar, przez wiatr. Jak łoś przez gąszcz, nie czując gałęzi, idzie ku polanie, tak wielki malarz szwajcarski przez epokę chrześcijańską wraca wstecz w głąb czasów mitologii greckiej, w jej głąb najrdzenniejszą, bez wysiłku i trudu. I rozpoczyna się cały szereg arcydzieł: fauny, nimfy, trytony, centaury, najady, potwory i widziadła morskie, fantazya w tym stylu może najwyższa, jaka istniała od czasu tych, którzy te mity tworzyli.
Brodaty więc Pan, wieczne bóstwo trwogi, przeraża głupiego arkadyjskiego pastucha, który ucieka wraz z kozami na złamanie karku wąwozem górskim; inny Pan, w sitowiu grający na piszczałce powietrzu, niebu błękitnemu, trzcinom wodnym, żabom i sobie, jedno z arcydzieł Boecklina i opokowy w jego życiu obraz. Do tej chwili Boecklin był nieznany, nieuznawany, przymierał nawet głodem razem ze swoją cudowną Rzymianką. Krytyka usiłowała go zabić, krytyka ta sui generis, tak skora do zabijania, do pamfletu i paszkwilu, jak nędzne i głupie są te głowy, które ją wytwarzają. Ale Boecklin szedł dalej. „Pan w sitowiu“ otwarł mu świat. Zwyciężył, jak Wagner, jak Ibsen — i obraz szedł za obrazem.
„Cisza morska“ — na skale, wśród zupełnie, zwierciedlnie spokojnego morza, pół kobieta, pół ryba, z rozpłyniętą falą włosów; na rybim
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.