— A co nasi robią?
— Nasi? Niby Polacy?
— Tak.
— Jedni się biją.
— A drudzy?
— Siedzą w piwnicach — wyłkał Staś.
— A trzeci?
— Są tacy, jak my — rzekł Baczakiewicz.
Gorączkujący chłopiec powiódł wzrokiem po rodzinie.
— Wy toście biedni, cierpieć musicie...
— Tyś najbiedniejszy, boś chory — szepnęła Jadwinia szlochając.
Piekielny huk rozległ się znowu, ale słychać było słowa Władka:
— Ja? Ja na białym koniu jadę i szablę mam w ręce — —
Jadwinia spojrzała na ojca.
Potem kanonada stała się tak przeraźliwie gwałtowną, że rozmawiać nie mogli. Staś przypadł ze strachu na podłogę do kolan ojca i łkał, a Jadwinia przytuliła mu się do ramienia zawodząc.
W jednym momencie tego okropnego chaosu wydało się krawcowi Baczakiewiczowi, że Władek znowu mówi:
Ja na białym koniu jadę i szablę mam w ręce.
Ale widocznie potem stracił zupełnie przytomność.
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.