Księżniczka popatrzyła na kwiaty, wetchnęła woń, zastanowiła się trochę, postąpiła krok, odwróciła głowę.
— Kłujesz — powtórzyła z niechęcią.
I odgarnęła lekko złote włosy, cokolwiek jeszcze pomyślała i poszła dalej.
Na trawie rósł cały klomb fijołków.
— Urwę — pomyślała księżniczka.
I poczęła zrywać fijołki, wszedłszy na klomb z bucikami i depcąc kwiatów wielkie mnóstwo.
Rwała i skubała i gniotła fijołki.
Potem z bukietem w ręku poszła w dalszą aleję.
Tam był dębowy las. Wiatr szeleścił w konarach i ogromny, uroczysty hymn kołysał dęby wilgotne od rosy. Księżniczka poczęła słuchać. Dębowy szum przepływał nad jej głową ogromnemi, potężnemi falami.
— Oto są organy archanioła ogrodów — rzekła kapliczka murowana z cynowym, poczerniałym dachem, która stała wśród dębów.
Księżniczka przeciągnęła ze snu ramiona i poszła.
Ogród się kończył i wstąpiła między inspekty, dobrze uprawne; wyjęła z ziemi kilka grubych, tłustych marchwi i poczęła je wtykać w usta, drobne i wiśniowe, bardzo urocze.
A za inspektami było pastwisko, na którem się pasły krowy, byczki i cielęta i parę prosiąt.
Strona:Kazimierz Tetmajer - W czas wojny.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.